26 listopada 2016

Mokry przelot. Lanzarote -Gran Canaria

Przelot z Lazarote na Gran Canaria nie należał do najsuchszych. Cała trasa obfitowała w silny wiatr powyżej 20kn. Myślę, że w podmuchach był nawet 27kn. Parę razy fala była na tyle duża, że w kokpicie miałem wannę z solanką.  Jedna fala praktycznie zalała jacht i wydawało się, że spływa w nieskończoność, ale to chyba nie jest takie straszne w porównaniu z falami uderzającymi i rozbijającymi się o burtę. Jest wtedy takie wrażenie, jakby siedziało się w środku gitary, w środku pudła rezonansowego. Ciary przechodzą po plecach od tego dźwięku. Nie uniknąłem również dostania się wody do kajuty. Nie były to jakieś straszne ilości wody, ale parę litrów słonej wody wpadało co jakiś czas. Ze słoną wodą jest o tyle problem, że podczas wysychania zamienia się w lepki szlam. Ohydny, wszechobecny polep.  Muszę trochę bardziej zadbać o ręce, bo choć mam łapy pokryte grubą skórą na skutek używania ich do pracy fizycznej, słona woda wyraźnie odbija na nich swoje piętno. Słone liny, słone rękawiczki dostarczają coraz to nowej dawki soli. Chyba największym grzechem byłoby zapomnienie o zdjęciu rękawiczek. Myślę, że wystarczyłyby dwie godziny z takim okładem, żeby wyłączyć się na amen, ręce już niczego by nie uchwyciły, po prostu by się rozpadły.
Czas przelotu był całkiem spoko, bo wychodziła średnia 100nm na dobę. Właściwie średnią podnieśliśmy od świtu, gdzie było już coś widać i można było dostawić więcej żagla. Pawciu w prawdzie trochę marudził, że wybraliśmy słabe warunki (czytaj za dużo wiatru), ale ja myślę, że wstrzeliliśmy się doskonale. Start dzień później mógłby skutkować bujaniem się  tuż przed Las Palmas w słabym wietrze z pozostałością fali z poprzedniego dnia.
Tuż przed podejściem do Las Palmas znowu doznałem nie tyle szoku, co zaskoczenia, kiedy myślałem sobie: taki dystans do brzegu, to bym już pokonał w pław. I wtedy w odległości 7-8 metrów z prawej burty zobaczyłem płetwę rekina. Ogarnął mnie śmiech!  Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy rekin kąsa, a raczej takich co kąsają jest mniejszość, ale komizm sytuacji był niesamowity.

YouTube Nocny wywiad z samym sobą.


Wejście do portu bez silnika to zawsze jest ryzyko, zwłaszcza, gdy wpadnie się w portową ciszę. Starając zapewnić sobie asystę, gdyż już miałem zasięg telefonu, zadzwoniłem do starego kolegi z klubu Darka Krasia, który biegle włada tym dzikim angielskim, co by zadzwonił do mariny informując ich, że dwa jachty będą wchodziły za dwie godziny i możliwe, że niezbędna będzie asysta motorówki. OK! Super załatwione! Tylko praktyka wygląda inaczej, niż by się wydawało. Panowie z państwowej mariny Las Palmas mają tak głęboko w dupie, że aż ciężko to opisać. Po wywołaniu pani przez radio, przeszedłem wedle jej życzenia na kanał 11sty i tyle było z konwersacji. Całe szczęście w porcie ładnie wiało i paroma zwrotami uporałem się z wejściem do mariny.
Tam na miejscu to istna MANIANA. Obsługa nawet nie próbuje ci pomóc, mówiąc, że od tąd do tąd są jego kompetencje i z uśmiechem na twarzy mówią: radź sobie. Kolejka w Office sławetna. Siedzisz z numerkiem jak debil, bo jeden pan gada przez radio, a drugi skrupulatnie wypełnia formularz. Szkoda gadać. Natomiast wielkim plusem tej mariny jest jej taniość!! Niesamowita przepaść z poprzednimi marinami, gdzie kazano sobie płacić po 15 ojro za dzień, a tu obskoczyliśmy cały tydzień za 27 ojro!!!! I ta właśnie cena zdaje się przyciągać wszystkich morskich włóczęgów myślących o przeskoku przez Atlantyk. Takich co szukają miejsca w załodze, w zamian za swoje usługi, jest na pęczki. Czasami mam wrażenie, jakbym był gdzieś w okolicy dworca podczas przystanku Woodstock. Do nas z Pawciem nie podchodzą, jak widzą, że stoimy przy kei nie jak inne jachty dziobem czy rufą, ale na tym samym pojedynczym miejscu burtą do pomostu. Wszyscy podchodzą i liczą krokami długość. Mamy z tego niezły ubaw.




22 listopada 2016

Wyjście.

Cały czas czekam aż te "ciecie" z obsługi mariny po mnie przyjadą. Na razie Pawła tak wyholowali że zaliczył falochron i patrzy co się stało.

Lanzarote - Gran Canaria

Ruszamy o 15 UTC w krótki przelot na Gran Canaria. Wiatru jest sporo 20kn. Zapowiada się szybka połówka.   SPOT



21 listopada 2016

Audio - Paweł zapodaj Aisika.

W czasie rejsu Lagos-Lazarote zrobiłem nagranie audio w całkiem dobrej jakości. Odgłosy morza i dźwięków wydawanych przez jacht wprowadzają swoisty klimat. Jak do wszystkich moich nagrań trzeba mieć trochę cierpliwości, co nie jest łatwe w dobie migawek i skrótów.


YOUTUBE Paweł zapodaj Aisika.

Ocean

Doszły mnie słuchy, że moją facjatę to już każdy zna i nie ma potrzeby takiego parcia na szkło. Za to brak widoków zewnętrznych. Więc prooosz, oglądajcie. Kamera i tak nie pokarze wielkości fal czy ich kształtu. Trzeba by było mieć jakiś mega dobry sprzęt filmowy, żeby oddać choć w części rzeczywistość.


FILM S/Y IGUS OCEAN

Nieważkość. Nagranie.

Film 02 Bez komentarza.


Rejs Lagos - Lanzarote

12 wyruszyliśmy z Pawłem (S/Y Meluzyna) w wspólny rejs z Lagos na Kanary. Z rozmysłem mówię wspólny, bo od początku zamierzyliśmy trzymać się razem, w odległości umożliwiającej kontakt radiowy. Nie wiedzieliśmy czy faktycznie jest to możliwe i czy zdołamy zachować bezpieczny dystans pomiędzy naszymi jachtami. W rezultacie doskonale się to udało i mieliśmy przez cały czas trwania rejsu obopólne wsparcie.
Na początku rejsu naszym najważniejszym celem było przejście ruty statków znajdującej się 15 mil od przylądka Cabo de Saao Vincente, po której odbywa się wzmożony ruch statków z Atlantyku na Morze Śródziemne przez Cieśninę Gibraltarską. Ruta ma dwa pasy ruchu w jedną stronę o łącznej szerokości 20 mil. Wymagało to od nas wzmożonej uwagi przez pierwszą dobę rejsu. Niewątpliwym ułatwieniem był fakt posiadania przeze mnie oraz Pawła urządzenia AIS, wysyłającego nasze pozycje, kierunek i inne dane jachtów do wszystkich statków  znajdujących się w okolicy. Międzynarodowe prawo morskie, już od jakiegoś czasu, obliguje wszystkie statki do posiadania tych urządzeń na wyposażeniu. Statki mają również coś na kształt czarnej skrzynki, która zapisuje wszystkie informacje o jego ruchach oraz informacje z AIS. Więc z dużą dozą pewności można uważać, że nie zostaniemy rozjechani na żywca.
Wszystko szło świetnie, humor dopisywał, byliśmy wyspani, na budziku 4-5 knot. Jakieś 2 godziny po północy mieliśmy rutę za rafą. Jeszcze trochę wcześniej, na rucie, zauważyliśmy daleko na zachód od naszych pozycji rozbłyski nieba. Po dłuższej obserwacji tamtego rejonu morza domyślaliśmy się, że ta burza niestety idzie w naszą stronę.  Jak już było wiadomo, że nie zwiejemy - szybka decyzja. Minimum żagli na maszcie. Zdołałem z niewielkim zapasem czasu porefować się elegancko, ale Pawciu z racji tego, że był bliżej burzy, tego czasu nie dostał. Wtedy tego nie wiedziałem, ale kiedy był przy maszcie i ściągał grota przyszła nawałnica. Wywinęło mu łódkę, on sam znalazł się z nogami w wodzie trzymając się relingu (był przypięty). Nie będę tu za niego relacjonował tego zdarzenia, jak będzie chciał, to wam o nim opowie. Ja przyjąłem nawałnicę prawie na miękko. Oczywiście też mi przywaliło, ale miałem już świeże doświadczenia z przelotu Lizbona - Lagosz. Przyszło, poszło, jedziemy.
Nie do końca jestem w stanie przypomnieć sobie przebieg całego rejsu poza jego znaczącymi częściami jak ta noc z falą. Mogę za to powiedzieć, jak ten rejs był przez nas postrzegany jako całość. Nie dzielimy go na dni, a raczej na mijane krajobrazy. Ocean jest piękny i za każdym razem inny. Fale mają nieskończoną ilość postaci i kształtów. My szliśmy przez te krainy bez wpływu na to, co przyniesie nam los. Raz było ciepło i fajnie, bo świeciło słońce i  wiało, raz było ciemno jak w dupie, bo jeszcze nie wzeszedł księżyc. Potem było strasznie, a za chwilę już dobrze. Zmęczenie wprowadza ludzki umysł w inny stan ducha, zbliżając go do pierwotnych odruchów. Niema już żadnej bariery miedzy tobą a naturą, jesteś jej częścią. To naprawdę mistyczne przeżycie i chyba te wszystkie niedogodności są jedyną drogą do osiągnięcia tego stanu. Patrząc teraz z perspektywy to chyba był mój cel.
Oglądając filmy z swoimi wypowiedziami, widzę wiele rzeczy których nie powiedziałem. Na pewno można postawić nie jedno pytanie, do precyzujące bieg zdarzeń i okoliczności. Ja to wiem, i jeśli wy też macie takie odczucie to proszę o pytania, z chęcią w miarę możliwości  postaram się na nie odpowiedzieć.

link NAGRANIE - PO NOCY Z FALĄ.

Mam parę filmów które wkrótce opublikuje, więc chyba warto tu czasami zaglądać.

Na koniec chcę jedną rzecz wyraźnie podkreślić. To nie są żadne regaty! Nikt ale to zupełnie nikt w gronie posiadaczy "Setek" nie ma wystarczającego doświadczenia żeby poza szczęśliwym przepłynięciu trasy i przeżyciem myśleć o czymś innym. Jeśli ktoś tak mówi to albo jest oderwanym od rzeczywistości szaleńcem albo jest po prostu głupi. Moja, jak to mówią, przewaga sprzetowa, jest tylko przejawem zadbania w jak najwyższym stopniu o zwiększenie swoich szans na dopłynięcie w jednym kawałku. Stawianie dodatkowych utrudnień jak zakaz używania radia UKF czy nie posiadania aktywnego ASI-sa, jest skrajną nieodpowiedzialnością i szastaniem ludzkim życiem.




















11 listopada 2016

Kara

Jutro ruszamy więc, czas napisać parę słów, bo przez najbliższe parę dni będę odcięty od świata. Sporo się wydarzyło w ostatnim czasie, a chyba najwięcej w mojej głowie. Przelot z Lizbony do Lagos dał mi inne spojrzenie na rejs. Kulminacyjnym momentem zmiany optyki było oczywiście bliskie i dynamiczne spotkanie z bomem. Wszystko szło po prostu świetnie, wiatr w plecy 15-20 kn, kontakt radiowy w Pawełkiem, brzeg w zasięgu wzroku, no może raczej łuny nadbrzeżnych miast i portów. Ruch statków nie tak wielki, nawet jak na Zatoce Gdańskiej, fala około 1,5-2 m, prędkość średnia 4,7kn, drzemki 20 min., po prostu luz blues. No i chyba za dużo trochę tego luzu się zrobiło, bo gdy na godzinę przed świtem leżałem sobie w kajucie i usłyszałem krople deszczu spadające na pokład, nie wyjrzałem z dziury, tylko dalej drzemka. I to był błąd. Fatalny, głupi, naiwny błąd. Deszcz zwiastował, że coś idzie. No i przyszło. Nagle, nie wiem dokładnie ile, ale bardzo dużo było tego wiatru. Wszędzie biało. Samoster nie zdołał zareagować na nagłą zmianę kierunku wiatru i wywinęło mi fikusa, z żaglem na kontraszocie przywiązanym na stałe. Łódka w dryfie i dużym przechyle, próbuję zwolnić kontraszot, ale nie mogę! Jedyne wyjście - przeciąć. I nie stało się to, czego się spodziewacie. Bom przeleciał na drugą stronę, jak petarda, ale bez szwanku dla mnie. Tym razem.
  Gdy próbowałem się zorientować, gdzie jestem, jakim kursem płynę i skąd wieje wiatr, nie ogarnąłem i nie zawiązałem kontraszotu z drugiej strony. I właśnie wtedy została wymierzona kara. Z całym impetem bom wylądował na mojej twarzy. Słowo daję, to nawet nie boli. Tylko nie możesz uwierzyć, że to się dzieje na prawdę. Wszędzie pełno krwi, dosłownie wszędzie i w takich ilościach, że trudno uwierzyć. Szybka ocena sytuacji: brak złamań - nie jest najgorzej.
Tak jak szybko przyszło, tak szybko odeszło. Zimno. Za godzinę świt.

O, dostałem za swoje, teraz chodzę jak zegarek, jestem wdzięczny za tą szkołę. Olśniło mnie, nie mam już rozterek, co robić, jaką postawę przyjąć. Ja jestem dla jachtu, a nie jacht dla mnie.

Reszta dnia przebiegła już spokojnie. Trochę brakowało mi stateczników rufowych, które dowiózł mi Rafał Moszczyński, ale około południa założyłem genakera. Super jazda, ślizgi po 10 knt i na koniec, tuż przed przylądkiem Św. Wincentego, piękna nagroda za dobre zachowanie do południa, coś co zawsze chciałem zobaczyć. W tym miejscu z głębokości kilometra czy dwóch woda wchodzi na jakieś 200m i powstaje fala, mega giga terra fala!!! Jak blok 3-4 piętrowi. Nie do wiary!!! Nie do wiary!!! Coś pięknego! Zero strachu, fala jest łagodna, żadnego zagrożenia. Jak by tak mieć więcej prędkości i zabrać się z falą... To była by jazda!

Po zwrocie w stronę Sagres piękny szybki baksztag z genakerem. Przepiękne widoki na gigantyczne klify z latarnią morską na szczycie. I w końcu za następnym przylądkiem Sagres i ostatnia prosta do Lagos. I tu też niespodzianka. Zero fali, oczywiście jak na morze (0,5m). Klif na całym odcinku brzegu wyrastający prosto z morza, mam do niego około 1 -2,5 mil, a wiatr tak tak równy, jakby stały tuż przed klifem równo rozstawione wentylatory. Cały czas zachodzę w głowę, jak spod tak pionowej, wysokiej ściany może być tak dużo czystego, silnego wiatru (24knt).
Reszta drogi to już tylko formalność.

Film Na trawersie Sagres

W głowie cała lista poprawek sprzętowych.

Było co robić przez następne kilka dni. Stąd opóźniony o 2 dni start.

Udało nam się z Pawłem wyrwać zaledwie pół dnia na pieszą wycieczka na klify, reszta to praca przy sprzęcie.
I tu szybko ucinam, bo muszę lecieć do sklepu po prowiant, wodę itp.

Podaje link do strony, na której będzie widać tracking wszystkich jachtów, w tym Igusa.
TRACKING
16























4 listopada 2016

Cascais-przygotowania

Wydawałoby się, że wystarczy tylko przyjechać, zwodować łódkę, postawić maszt i poprzewlekać sznurki. Raz dwa i jedziemy. Niestety nie jest to takie hop siup. Walka trwa już kilka dni. Dzisiaj na przykład zaliczyłem wycieczkę na maszt, do spalonej żarówki. Paweł twardo wciągnął mnie trzy razy fałem grota zanim usunąłem usterkę. W porcie pojawił się polski katamaran z super fajną ekipą. To właśnie od nich pożyczyłem ławeczkę bosmańską, bo po pierwszej wspinaczce mało nie straciłem czucia w plerach.
Cały czas obserwujemy pogodę. Miało być krótkie okienko z północnym wiatrem, w które chcieliśmy się wstrzelić, płynąc na start do Lagos, ale teraz wygląda, że mamy nieco więcej czasu, więc chyba zaliczamy z Pawłem, Olkiem i Adamem małą wycieczkę jachtami do Lizbony.
Moją trasę można śledzić pod adresem SPOT, a później również na stronie, gdzie będą widoczne także pozycje moich kolegów. Ale ta strona zostanie uruchomiona 10 listopada. Dam jeszcze info z adresem.