7 stycznia 2018

Plany samosteru

Wśród osób śledzących ten blog znajdują się osoby budujące własne jachty jak i ich szczęśliwi posiadacze. Niektórzy z was planują samotny rejs oceaniczny i zastanawiają się, który z elementów wyposażenia jest najważniejszy. Otóż odpowiedź jest prosta SAMOSTER!!!
Po przetestowaniu zbudowanego przeze mnie urządzenia, śmiało mogę się podzielić planami jego budowy. W tym celu stworzyłem otwartą grupę na Facebook "Samozwańcza Grupa Samoster".
Niech to będzie platforma do wymiany doświadczeń w zakresie konstruowania i budowy samosterów wiatrowych.

Link do grupy na F  "SGS"












18 grudnia 2017

Zapraszam wszystkich, którzy tu zaglądają i są ciekawi następnych realizacji technicznych na moją stronę  FACEBOOK




17 stycznia 2017

Nuevo año

Minęło trochę czasu, zanim zebrałem się do napisania tego posta i powoli zaczynam zapominać, co działo się przez ostatnie dwa tygodnie. Zdaje się, że ostatni wpis kończy się na świętach.
Gdy wszyscy już opuścili San Sebastian, odnowiłem niedawną znajomość z dwoma ziomkami poznanymi w Las Palmas przeszło miesiąc temu. Zadzwoniłem do nich pytając o plany na Nowy Rok i dostałem propozycję spędzenia go wspólnie na Teneryfie. Początkowo pomysł był taki, że pójdziemy na imprezę organizowaną przez jakiś hipisów. Ale jak to bywa w życiu, plany się zmieniają. Na dwa dni przed Nowym Rokiem wsiadłem na szybki prom na Teneryfę, skąd podstawionym autobusem przez właściciela promu pojechałem w umówione miejsce, a konkretnie do Santa Cruz de Tenerife. Po drodze okazało się, że plan się już zmienił i mam się przesiąść do innego autobusu jadącego na południowo-zachodnią część wyspy, do małego miasteczka Garachico. Śmieszna sprawa, ale jakiś czas wcześniej Anne serdecznie namawiała mnie, żebym tam z nimi popłynął, gdyż przyjeżdża tam grupa teatralna... z Francji, podrzucająca czterema statkami z całym dobytkiem, czyli wszystkimi klamotami niezbędnymi do wystawienia przedstawienia, oświetlenie, nagłośnienie itp. Jakie było zdziwienie na mój widok! Moi francuscy znajomi przecierali oczy pytając, skąd się tutaj wziąłem. Świat jest mały. Moi koledzy Radek i Machony, znali kogoś, kto zna kogoś, kto jest członkiem ekipy organizującej festiwal. Tak więc wylądowałem w Garachico. I mogę śmiało powiedzieć, że nie spodziewałem się tak przedniej zabawy. Od konferansjerów, żonglowania ogniami, przedstawienia na rozpiętej między masztami linie, po magika beatbox i krążących pośród widowni akrobatów i artystów -  wszystko wyśmienicie dopracowane. Nie pamiętam, żebym widział coś podobnego, i kiedy się tak ostatnio uśmiałem. Polecam zajrzeć na stronę grupy Festina Lente.
Zrobiło się zimno, a afterparty trwało. Poznałem jeszcze jednego gościa z Polski, Michała. W skrócie opowiedział mi o swoich losach i co go tu przygnało, zresztą słyszałem wiele podobnych historii. Początkowo miałem nieco obaw, gdzie się podzieję tej nocy. Co prawda miałem ze sobą śpiwór i karimatę, ale ziąb tej nocy nie nastrajał optymistycznie. To chyba przez te moje myślenie wyniesione z Polski,  gdzie zazwyczaj po zakończonej imprezie każdy radzi sobie sam. Ale nie tu. Michał wytłumaczył mi, że nie mam się o co martwić, bo tu nikt nie zostawia nikogo samemu sobie. Około drugiej w nocy znaleźliśmy się w samochodzie zmierzającym do umiejscowionej nieopodal przepięknej willi w samy środku plantacji bananów, gdzie dostałem z chłopakami przydział do jednego z pokoi, z rozłożonymi materacami i śpiworami. Dopiero rano mogłem się bliżej przyjrzeć bujnemu otoczeniu, ogrodowi pełnemu drzew pomarańczowych, awokado, ziół, truskawek, bo o bananach nie wspomnę.
Cała ekipa zgromadzona w domu to zbieranina kilku narodowości. Niezwykłe jest to, że większość ludzi porozumiewało się trzema językami (hiszpański, angielski, francuski), płynnie przechodząc z jednego do drugiego, tylko z czasu orientując się, że są tu tacy, co nie władają hiszpańskim czy francuskim.
Okolica willi to wysokie strzeliste góry, na których szczyt trzeba było patrzeć z wysoko zadartą głową. I to właśnie te góry są źródłem spływającego wieczornego chłodu. Kiedyś myślałem, że tutejsi "Indianie" nie mają pojęcia, co to jest zimno, bo nie widzieli nigdy prawdziwej zimy, ale gdy mi było już zimno jak cholera, oni wydawali się niewzruszeni. Rozmawiałem o tym z Hesą, gospodynią domu. Ona przyznała, że też to zauważyła. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że musi to być uwarunkowanie klimatyczne. Dla nas zimno to sygnał "ubierz się, bo zginiesz", a dla nich "przez chwilę będzie zimno i przestanie". Micha (kolega z Niemiec) trafnie to spuentował mówiąc, że my ludzie wschodu nigdy tak naprawdę nie doświadczamy zimna, bo zawczasu ubieramy się szczelnie.

Nowy Rok wedle zwyczaju tu panującego witaliśmy wcinając winogrona. Tak. Gdy gong zegara wybija północ, przy każdym jego uderzeniu trzeba zjeść jedno winogrono. Brzmi to śmiesznie i łatwo, a dodam, że stoi się przy tym na krześle, lecz tempo konsumpcji jest zabójcze. Już przy dziewiątym zastanawiałem się czy je wszystkie zmieszczę.
Zostałem tu jeszcze jeden dzień, po czym ruszyłem dłuższą drogą przez góry nieopodal wulkanu Telde na południowo-wschodnią część wyspy, gdzie kupiłem bilet na prom i wróciłem do San Sebastian. Szczęśliwy traf sprawił, że prognoza pogody zdała być się przychylna wyjściu w morze i podróży na Gran Canarię. Poprzednie dni, które spędziłem na Gomerze, obfitowały w silny wschodni wiatr i rozbudowaną falę. Wyjście w tych warunkach zdawało się być niemożliwe. Wydostałem się z Gomery idąc początkowo półwiatrem na wschód. Po jakimś czasie wiatr odkręcił i miałem go prosto na twarz. Cały czas halsując poruszałem się z wolna. Cały następny dzień spędziłem na rodeo. Krótka wysoka fala i jakieś 12-14 knt wiatru. O zmierzchu dotarłem w okolice Mogan, ciągnąc korzystnym halsem, aż pod same skały. Wiatr ucichł, morze wyprasowano. Tak, to zdecydowanie lepsze warunki na żeglowanie nocą blisko brzegu. Po przejściu nieopodal Mas Palomas już było z górki, wiatr się odkręcił i płynąłem pełnym. I jak to zazwyczaj bywa, gdy GPS mówił, że została nieco ponad godzina do Las Palmas, zdechło i odkręciło. No, co. Stoimy! Jeszcze niedawno to bym się wściekł, ale miałem już takie przygody. Nie ma co za wcześnie witać się z gąską!
Po dwóch dniach i ośmiu godzinach dotarłem na miejsce.



                             


                             




                            

































 Skłoty (squats).
Rozmawiając z różnymi ludźmi wywiedziałem się co nieco na temat funkcjonowania coraz liczniej zaciągających na Kanary włóczęgów, przybywających z zamiarem podążenia dalej do Ameryki Południowej. Czemu do właśnie tam? Nie mam pojęcia. Może jest tam tanio, a może jest w niej jakiś mistycyzm? W każdym razie zdaje się, że czasy młodych, ubogich wędrowców przemijają. Na ich miejsce przybywa wielu pseudo ubogich młodych ludzi, mających parę tyś ojro na koncie od rodziców, którzy nie mogąc odwieść swoich dzieci od wielkiej przygody, wyposażają ich w fundusze. Każdy niezmiennie od zasobności portfela próbuje znaleźć sobie podwózkę na Karaiby. Ale tych jachtów nie ma tu aż tyle, a raczej miejsc na tych jachtach, żeby móc sprostać tak wielkiemu zainteresowaniu. Niektórzy skiperzy znaleźli tu niszę i oferują podwózkę za tysiąc euro, argumentując cenę kosztami wyżywienia. Ci, co nie mają szczęścia ani kasy, oblegają opuszczone domy przekształcając je w skłoty. Bywa, że skłoty są zajmowane przez wiele lat, mimo że właściciele próbują pozbyć się lokatorów. Słyszałem o przypadku jednego ze skotów na Gomerze, gdzie dziedzic po dziadkach próbował pozbyć się lokatorów wytaczając trzy sprawy sądowe. Czemu trzy? Bo za każdym razem, gdy już wygrał z jednymi, natychmiast następna grupa zajmowała budynek. Po trzecim razie przyjechał na posesję i oznajmił hipisom "wygraliście dom jest wasz". Przy tym trzeba wiedzieć, że nie jest takim oczywistym, wywalić kogoś, kto nielegalnie zamieszkuje czyjąś własność. Przynajmniej nie tutaj. Gdy na fasadzie domu pojawi się flaga "okupacja", władze, w tym policja, nie może potraktować mieszkańców jak, powiedzmy, handlarzy narkotyków i wyciągnąć ich za włosy w kajdanach. Od momentu wywieszenia flagi rozpoczyna się postępowanie administracyjne zakończone sprawą sądową. Jeszcze do niedawna istniało prawo zakazujące odcinania wody i prądu do zakończenia postępowania. Niemniej prawo to staje się coraz bardziej restrykcyjne w odpowiedzi na co raz to większą rzeszę skłotersów.