2 czerwca 2015

Jest fala, jest zabawa!


 

Tym razem było jej w dostatku, podczas tegorocznych regat na zatoce Puckiej, zwanych dalej Pucharem PZŻ. Od pierwszego dnia oczekiwaliśmy silno wiatrowych zawodów, choć w pierwszym dniu siła wiatru sięgneła jedynie 4 B i to tylko w pierwszym biegu, bo potem siadało. To nie są moje wymarzone warunki, dlatego moja druga pozycja po trzech wyścigach bardzo mnie cieszyła. Mając na względzie "poprawiającą" się prognozę, byłem pełen optymizmu.
     No i pizgło! Drugiego dnia od rana, na moje oko było to 20 knotów (mocne 5 B) z tendencją wzrostową. To co działo się nieco później na wodzie, tuż po odstrzeleniu czwartego wyścigu regat (a pierwszego dnia drugiego), nie przewidywała najśmielsza prognoza. Ja sam widziałem już wcześniej 3 razy to zjawisko z wody, z perspektywy niskiej łódki mieczowej, ale nigdy w trakcie regat! Biały szkwał w istocie jest biały, biały i piękny. Nie słyszałem nigdy w opisach tego, co widziałem i co widzieli inni, ci którzy mieli czas na podziwianie. Rośnie serce, gdy już jest się w środku, deszcz zamienia się w igły, które uderzają z prędkością wiatru, wbijają się w każdy skrawek odsłoniętego ciała. Fale łagodnieją, morze postrzępione w jednej chwili staje się falującym dywanem, na którym tańczą korale białych kuleczek spienionej wody w dół, jak najszybciej w dół. 
    Miałem niezły start i szansę na dotarcie jako pierwszy do górnego znaku, lecz moja wcześniejsza modyfikacja związana z wymontowaniem jednej cieknącej pompki dennej (pompki Andersena) uniemożliwiła odprowadzanie wody dostającej się z falami i deszczem. Woda zalała pół łódki, co poskutkowało całkowitą utratą sterowności. I gleba. Kiedy się pozbierałem, byłem już nieco w tle, a bez ogródek: po prostu w dupie. Nie było co się tym za nadto przejmować, bo kto się jeszcze nie pacnął, z pewnością zrobi to tuż po minięciu górnej boi. Baksztag daje niezły łomot, przychodzący kop za kopem daje taką prędkość, że minimalny fałszywy ruch sterem skutkuje katapultowaniem na parę metrów przed łódkę. To już była tylko czysta zabawa, bo przy tej prędkości wiatru (grubo powyżej 30 węzłów), bieg na 90% został przerwany. Mogłem się tego tylko domyślać, bo komisji nie sposób było dojrzeć, a i zapewne motorówa, która w takich wypadkach powinna nam przejeżdżać przed dziobami z flagą odwoławczą, łowiła ludzi w tarapatach.
    Z prędkością naddźwiękową doleciałem do dwójki, mijając Jarka który nagle zapragął się przelecieć ryjąc tym samym dziobem w wyprzedzanej fali. Kto wie co, to za figura przy 8B, to również wie, że to 
czyste szaleństwo :) 
 Przepływając obok Jerzego, który zakotwiczył na boi, próbowałem wyostrzyć i wytrącić prędkość, ale w stopniu pozwalającym na ruszenie po odbytym zwrocie przez sztag (szanse wykonania rufy bez wywrotki były jak 1 do 10). 
I nie udało się! Podpłynąłem jeszcze w dryfie parę metrów i druga gleba. Wszystko działo się tak szybko, że nie sposób uniknąć takich przykrych zdarzeń jak puszczenie się łódki! Mając w perspektywie rejs przez Atlantyk wyobraziłem sobie, że jestem sam na morzu i mówię wam, że to przerażająca perspektywa, gdy łódka ci ucieka i nie ma szans na jej dogonienie. Zatoka Pucka jest bardzo płytka, więc maszt wbija się w dno i hamuje dryf, co pozwala ją dopaść, a poza tym są jeszcze motorówki obstawy.
    No dobra, pozbierałem się i płynę dalej, zmachany jak pies widzę już dolny znak. Zacząłem się rozglądać, czy wszystko jest na swoim miejscu. Wydaje się, że jest ok, tylko ta woda w łódce coraz bardziej różowa! To był znak, że gdzieś "przeciekam". Krew na ręce, to już chociaż wiem miej więcej gdzie. Patrzę dokładniej, oglądam palce -  "mięcho na wierzchu", no i CH! Jadę do chaty!
    Aby dłużej nie zanudzać powiem tylko, że jakoś dotarłem do portu, Kuba mi pomógł wyciągnąć łódkę i polazłem do szpitala na zszywanie. Za moją namową lekarz dołożył trzeci szef, żeby się lepiej trzymało i była szansa na start w niedzielę. Przy sile wiatru 6 B, schodziłem na wodę z całą flotą. Miałem nieco obaw czy dam radę się ogarniać z pozszywanym paluchem. Jak się miało okazać, nie odczułem zbytnio dyskomfortu w żeglowaniu i po zaciętej walce z Jerzym Sztykiem wygrałem dwa ostatnie biegi, tym samym wyprzedzając go w punktacji generalnej. Po raz pierwszy wygrałem tak prestiżowe regaty, jakimi jest Puchar PZŻ.
    Dodatkowej satysfakcji przysparza mi fakt, że wygrałem z najwyższej klasy żeglarzem którym jest Jurek Sztyk, mającym na swoim koncie wiele wygranych regat jak i tytuł "Vice Mistrza Świata Masters w klasie Europa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz