29 grudnia 2016

Dawno temu....

Już jakiś czas siedzę na Gomerze. Nie pisałem, bo jakoś i czasu nie było. Powiem więcej: prawie tej wyspy nie zwiedziłem, może poza jedną wycieczką autobusową na południe. Krzory, pustynia, góry... krzory, pustynia, góry. W San Sebastian było o wiele więcej ciekawych rzeczy, a raczej ludzi, których tu poznałem i z którymi bardzo szybko się zaprzyjaźniłem.
Maud (Mod) fantastyczna, pogodna Francuska, z super charakterem, pięknym głosem i uzdolnieniami muzycznymi. Umie grać chyba na wszystkim. Pięknie opowiada wymyślone przez siebie, barwne historie. Niestety tylko po francusku. Od jakiegoś czasu podróżuje z Arnaud, a ich celem jest Ameryka Południowa.
Arnaud, chłopak Moud, ma za sobą kilka wypraw, w tym Meksyk czy Ukrainę. Kilka lat spędził w komunie francuskiej liczącej kilkadziesiąt osób. Aktywista, tak jak z resztą Moud. Opowiadali mi co dzieje się w obozach koncentracyjnych dla imigrantów we Francji. Byli tam nie raz, a obraz, który mi przedstawili odnośnie warunków życia tych ludzi jest przerażający. Głód, zimno, bicie przez strażników, "walka o ogień". Myślę, że wiedzą, co można nazwać dobrymi, a co złymi warunkami. Śpią codziennie na plaży i mówią, że jest spoko. No, ja bym tak długo nie wytrzymał.
George. Liwerpulczyk. To jest gość. Mimo swoich lat nadal podróżuje i to od ponad czterech dekad. Nie jestem w stanie wymienić tych wszystkich miejsc, które odwiedził. Wystarczy powiedzieć, że zaliczył Afganistan 30 lat temu. Teraz nieco zbastował i spędza zimę to na Kanarach, to w Gibraltarze. Bardzo otwarty i cierpliwy. Gdy nadarza się okazja, gra na instrumentach swojej roboty z wszystkimi, którzy chcą się przyłączyć.
Ania. Sympatyczna Francuzka o polskich korzeniach. Znakomicie mówiąca po polsku, z uroczym francuskim akcentem. Niedawno porzuciła życie we Francji i kupiła z mężem jacht, którym zamierzają z czwórką dzieci opłynąć świat. Ponoć nie jest łatwo pracować na jachcie, ale jakoś się wdraża. Co jakiś czas musi gdzieś polecieć, do jakiegoś afrykańskiego państwa, ale to chyba dobra odskocznia raz na jakiś czas. Z tego co mi powiedziała, to szkoli ludzi pracujących dla rządów różnych państw w zakresie udzielania mikropożyczek.
Nie jestem wielkim fanem świąt, bo zazwyczaj wiążą się z niczego nie robieniem.  Ale jednak tradycja bierze w końcu górę. Gdy już wiedziałem, że jedynym lokalem, w którym można coś zorganizować, jest mój jacht, zwinąłem manele i zaprosiłem wszystkich do siebie. W zanadrzu miałem zabrane z domu smakołyki specjalnie na tę okazję, to i było czym częstować! Gdy wyciągałem już słoik z moimi kurkami, a i towarzystwo było rozgrzane, ktoś zapukał w pokład. To był Polak, którego tu poznałem, gość z Węgorzewa, właściciel stoczni Northman produkującej jachty Maxus 22. Na jednym z nich Szymon opłynął świat. Byłem bardzo miło zaskoczony, bo przyszedł zaprosić mnie na wigilię. Lecz zobaczywszy, co się dzieje, powiedział tylko "widzę, że się zaklimatyzowałeś" i zostawił piękny zestaw wędzonych mazurskich ryb, w tym węgorza. To był gwóźdź programu!! Miło było popatrzeć, jak wszystkim kopara opadła po pierwszej degustacji tych smakołyków. Nie było końca wychwalania smaku węgorza. BARDZO DZIĘKUJĘ!!!  Tak, święta i wigilia zaliczone.
Po paru dniach towarzystwo zaczęło się wykruszać. Moud i Arnaud załapali się na stopa z francuskim żeglarzem i popłynęli na Wyspy Zielonego Przylądka. Ania z mężem i dzieciakami popłynęli na Teneryfę, do małego portu Garachico. Jacyś ich znajomi organizują tam festyn teatralny. Więc zostałem tylko ja i Georg.
Choć chciałem płynąć dalej, na razie nie mogę się stąd ruszyć. Cały czas pod górę. Nie chce mi się dźgać dwie doby na Teneryfę. Kupiłem bilet na szybki prom (36knt) i cisnę jutro do Los Cristianos, a dalej do Santa Cruz de Tenerife, gdzie dołączę do ziomali z Polski, których poznałem w Las Palmas. Skoczymy razem na imprezę sylwestrowa gdzieś przy autostradzie po środku wyspy. Ma to  być prywatna impreza rege organizowana przez "hipisowskich komunistów". Tyle wiem.


.







































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz