22 grudnia 2016

La Palma - La Gomera

Z powodu kiepskiej jakości połączenia internetowego resztę zdjęć podeślę później.


W prawdzie jestem już na Gomerze w porcie San Sebastian, ale mam zaległości w pisaniu odnośnie dwóch ostatnich dni na La Palmie. I od tego zacznę. Przyjmując zasadę: w cztery strony świata, wpakowałem się w autobus linii 100 jadącego na północ wyspy. Wyczytałem pobieżnie z mapy, którą dostałem w punkcie informacyjnym, że jest tam jakaś ścieżka w górach, a mówiąc ściślej na dnie jednego z wąwozów, obfitująca w bujną roślinność. Spostrzegłem już wcześniej, że komunikacja jest jak najbardziej fajna i autobusy kursują w miarę często. Tylko jest jeden problem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy wysiąść. Żadnych oznaczeń na mijanych przystankach, a metoda ich liczenia się nie sprawdza, bo autobus co raz zatrzymuje się na żądanie. No nic. Przyjąłem taktykę: jak widzę, że wysiadają turyści, to ja też dzida. W ostatnim momencie desant. Idę, parzę jakieś krzory, to chyba dobrze trafiłem. Wysiadłem za parą przemiłych Anglików i od słowa do słowa, jakoś się do nich przykleiłem. Spędziliśmy razem cały dzień. I znowu katowałem ten angielski. Tamtejsze zarośla faktycznie robiły wrażenie. Myślę, że zrobiłyby jeszcze większe na kimś, kto nie był wcześniej w Suwałkach albo w Bieszczadach. W Bieszczadach nie byłem, ale w podsuwalskich lasach już tak. No to tu było całkiem podobnie, tylko te paprocie są strasznie wielkie. Jak w "Parku jurajskim". Wilgoć jak cholera, jakby dłużej człowiek tu zabawił, to można by zamarznąć. Momentami można wyczuć jesienny polski klimat, z żółkniejącymi i opadającymi liśćmi włącznie. Z powrotem do Santa Cruz wyszła trochą lipa, bo to przecież sobota (czy niedziela, nie wiem, straciłem rachubę) i tych autobusów jakby mniej. Dwie godziny spędziliśmy na przystanku i w pobliskiej knajpce.

No to został jeszcze jeden kierunek. Południe. Tam kursuje 200. Fajna trasa, super widoki. Gdy autobus wspina się w nieskończoność do góry, w dole jak na dłoni widoczne jest tutejsze lotnisko. Gdy widzisz lądujący samolot, to masz niesamowite odczucie, ja jadę do góry i widzę jak pode mną samolot leci w dół. :)      
Ciekawe i zaskakujące jest to, jak szybko zmienia się klimat. Wystarczy przejechać parę kilometrów i wpada się w całkiem odmienną strefę klimatyczną. Roślinność zanika lub eksploduje. La Palma to najbardziej zarośnięta wyspa z tych, które dotąd widziałem. Wszędzie banany!
Atrakcją turystyczną południowego krańca wyspy jest wulkan, który ostatnią erupcje miał 1974r, więc wysiadłem z autobusu śladem pary młodych Niemców Eleny i Tomiego. Zapoznałem się z nimi i zacząłem znowu katować swój angielski. Dowiedziałem się z ulgą, że na 90% przyszłe wybory wygra Angela, a pytany co tam u nas się dzieje, wyraziłem swoje ubolewanie i radość, że nie muszę tego znosić jeszcze przez jakiś czas. Okazało się niestety, że wejście na wulkan jest odpłatny! 5 ojro za wejście. Co robić. Zwiedziliśmy multimedialne muzeum. Dowiedziałem się z jednej z grafik, ku swojemu zdziwieniu, że wyspa nie rozchodzi się jak piramida w kierunku dna, tylko jest wierzchołkiem góry o pionowych ścianach. A pomiędzy wyspami rosną następne wyspy, które za tysiące lat ujrzą światło dzienne. Z korony wulkanu rozchodzi się piękny widok na zachodnią i wschodnią część wyspy. Wschodnie zbocze wydaje się być wymarzone dla długiej trasy narciarskiej, tylko słabo tu ze śniegiem. Zaczęło padać, więc się ewakuowałem na przystanek, mijając stado "dzikich" wielbłądów.

Wczoraj, a może przed wczoraj, przygotowałem jacht do nocnego wyjścia w morze. Plan był taki, żeby wystartować o 03.00 i dotrzeć przed zmrokiem do Gomery. No, ale z powodu braku wiatru wystartowałem około 12.00. Rejs był całkiem przyjemny z momentami rześkim wiatrem i pięknymi widokami. W pewnym momencie na godzinę przed zachodem słońca widziałem naraz cztery wyspy: Teneryfę, La Palmę, Gomerę i podświetlony przez zachodzące słońce kontur El Hero. Noc gwiaździsta, gdzieniegdzie niewielkie obłoki. Tuż przed podejściem do Gomery miałem obawy czy nie zaatakuje mnie chmura idąca od północy. Nie byłem pewien czy tam faktycznie jest, ale moje wątpliwości wzbudzał brak widocznych gwiazd w tamtym rejonie nieba. Nastawiałem się na nieprzewidywane przygody tuż przed wejściem do portu. I znowu ten brak silnika wszystko komplikuje. Ostatecznie nic nie przyszło i o godzinie 01.00 wszedłem na żaglach do portu.
















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz